Lizzy śniła:
Mark, Pemberley, radosny śmiech, bal...
Rankiem obudziła się z uśmiechem na ustach i z nadzieją w sercu.
Czuła, że wszystko może się zdarzyć, że czeka ją szczęście a może i miłość...
Trzeci dzień zimy zapowiadał się doskonale.
Śniadanie podano w jadalni błękitnej. Mark zaraz po wypowiedzeniu tradycyjnego:
- Smacznego
Powiedział:
- Mam nadzieję, że dobrze spałyście.
Lizzy potwierdziła, że owszem, nawet bardzo dobrze.
- A łóżka? Wygodne? - zapytał ponownie
Obydwie panie entuzjastycznie pokiwały głowami, po czym wszyscy zajęli się jedzeniem.
Jane zapytała, czy Georgiana byłaby taka miła i zagrała na swoim nowym fortepianie. Georgiana, z natury nieśmiała, początkowo nie zgodziła się, ale po szczerych namowach gościa uległa.
Tymczasem Mark zaproponował Lizzy spacer do parku.
Lizzy poszła po swój płaszcz a Jane z Georgianą udały się do saloniku na parterze.
Niestety ze wspólnego spaceru z Markiem nic nie wyszło. Ledwo wyszli na zewnątrz, musieli wrócić z powodu zamieci śnieżnej. Dołączyli do salonu Georgiany, która już rozpoczęła swój koncert. Grała pięknie.
Mark usiadł z Lizzy w pobliżu kominka. Rozmawiali o zbliżających się świętach... Nawet napomknął coś o, jak to określił "cudownej wizji: spędzenia świąt wspólnie"
Lizzy uprzejmie i delikatnie odmówiła. Tłumaczyła mu, że przecież ma swoje rodzinne zobowiązania, że pewnie i on chciałby spędzić czas w rodzinnym gronie...
Mark uśmiechnął się:
- Jeszcze dzisiaj przyjedziecie Karol Bingley z całą swoją rodziną. Będzie tu tłoczno, ale i wesoło.
Słysząc imię Karola, Jane siedząca do tej pory tyłem do rozmawiających, wstała
i podeszła bliżej. Nie jest tajemnicą, że miedzy nią a Karolem niegdyś mocno iskrzyło. Kto wie, może to uczucie nadal trwa...
I wydawać się mogło, że wszystko idzie w dobra stronę, że w końcu wszystko się ułoży... Gdyby nie:
Telefon.
Lizzy odebrała telefon i nagle cała radość z jej twarzy zniknęła. Nagle pojawił się chmurny obraz, pełen rozpaczy...
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona Jane
- Och, to jest straszne... - chwyciła się za usta Lizzy, jakby nie chciała tego wypowiedzieć. Jakby słowa miały moc sprawczą. Widząc jednak niepokój malowany na twarzy Jane wyznała
- Lidia, Lidia zniknęła. Dzwonił nasz ojciec, był na policji...
- Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie. Czułam, że nie można jej puścić samej. To pozbawiona wyobraźni młoda trzpiotka...
Mark stał i patrzył na Lizzy z oczyma pełnymi współczucia. Tylko on wiedział, jak bardzo pragnął wziąć ją teraz w ramiona. Uchronić przed całym złem...
Lizzy szybko uspokoiła emocje. Wiedziała, że nic tu po niej. Wkrótce zjawią się tu radośni goście. Teraz musi wrócić do domu. Było cudownie, ale niestety, życie po raz kolejny zmienia nasze plany. Po raz kolejny nadzieja została utracona.
Panie dziękują Markowi i Georgianie za ich niezwykłą gościnność, pakują swoje walizeczki i nie zwracając uwagi na niekorzystna aurę
opuszczają Pemberley.
W domu zastają, jak zawsze uśmiechnięte dzieciaczki.
A po południu
Harriet i Frank mają urodziny.
Tego też dnia opuszczają nasz dom.
Za to przybywa do naszego domu
Tata Lizzy i Jane. Jego wizyta ma podwójny cel:
Po pierwsze - przynosi wieści z policji. Ktoś podobno widział Lidię, jest cała i zdrowa. Taką ma przynajmniej nadzieję. Jutro rano ma dowiedzieć się więcej.
A drugim powodem , są urodziny Jane!
I tak, wiem, że Jane i Lizzy to bliźniaczki. Teoretycznie więc powinne mieć urodziny w tym samym dniu. Ale, jak wiecie, kolejne ciąże Lizzy odwlekły w jej życiu moment starzenia się. Dlatego też Lizzy ma do swoich urodzin jeszcze trochę czasu.
Tymczasem nadszedł kolejny dzień smutnej, pochmurnej, ciemnej zimy.
Dziewczyny postanowiły z samego rana udać się do ich taty, do Wierzbowej Zatoczki.
I tu czeka mnie niespodzianka. Czy Wy, moi Kochani, widzicie tą różnicę?
Ta sama pora roku, ten sam czas... To dlaczego Winderburg nie może być równie nasłoneczniony i jasny?
Dziewczyny z drżącymi serduszkami pukaja do drzwi ich ojca. Oby miał dobre wieści...
I miał!
Policja już zna miejsce pobytu Lidii. Niestety w międzyczasie Lidia osiągnęła wiek dorosły, więc może sobie robić co chce.
Ważne jest jednak, że wszystko jest w porządku.
- Och Jane - powiedziała z radością w głosie Lizzy - Czy świat pokryty zimową aurą nie jest piękny i wesoły? Czy życie, nie jest piękne? Musi być! W takim dniu, musi być!
Jane zaskoczona tym patetycznym i nieco romantycznycm nastrojem siostry zapytała:
- Czy nie żałujesz, że opuściłyśmy w pośpiechu Pemberley?
Na co Lizzy poważnie odpowiedziała:
- Tak miało być. Może nie ma sensu snuć planów na przyszłość, wyobrażać sobie, co też może jutro się wydarzyć. Czas wydorośleć! Wziąć życie za rogi i stać się dojrzałymi, poważnymi kobietami!
I jak na "dojrzałe" kobiety przystało...
Zaczęły lepić bałwana.
A kiedy stanął już gotowy w swojej "irokezowej" odsłonie
Lizzy zachowała się multi "poważnie" padając w swoim nowiuteńkim płaszczyku na śnieg, żeby zrobić aniołka.
Tak, to było zachowanie godne statecznej i jakże dobrze ułożonej kobiety.
Wracamy do naszego wiecznie ciemnego, depresyjnego Windenburga.
W naszym domu, czeka na nas... James Bond?
Nie, no oczywiście to Steve North, czyli tata naszych maluszków. Zapytacie dlaczego nas odwiedził w takim oficjalnym stroju?
Otóż, są urodzinki bliźniaków. Jej!
Jadalnia pięknie przystrojona, torciki kolorystycznie dobrane. Więc: Sto Lat!
I tak nasze dziewięćdziesiąte dziewiąte i setne dziecko wyzwania, wkraczają w wiek szkolny.
Tata Fryderyka i Emmy przebrał się w coś mniej oficjalnego. Podano krem brulee.
Po deserku, dzieci zabrały się za lekcje, Steve posprzątał ze stołu.
Nagle Jane stanęła i zapytała:
- Lizzy, chyba ktoś puka do drzwi...
- O tej porze? Pójdę otworzyć.
Lizzy podeszła do drzwi wejściowych, otworzyła je i... zamarła
- Lidia?! A to niespodzianka! Znalazłaś się! Wejdź proszę...
Weszła, ale nie sama...
Zaraz za nią, wszedł nie kto inny, a sam: George Wikham!
Lidia uśmiechnęła się:
- Pozwól, że ci przedstawię...
- Ależ my się znamy! - przerwała jej Lizzy
Jednak Lidia kontynuowała:
- Pozwól, że ci przedstawię, to George, mój mąż.
Lizzy, jakby nie dosłyszała. Uśmiechnęła się zmieszana. W głowie jej się zakręciło, zanim dotarło do niej... Ale nie, niemożliwe...
- Ha ha, przepraszam - powiedziała - Usłyszałam, że... to jest twój maż. He, he...
Lidia spojrzała na swoją starszą siostrę, jak na osobę niespełna rozumu.
- Dobrze usłyszałaś - powiedziała - George to mój mąż!
- Prawdziwy???
Cdn.