piątek, 31 sierpnia 2018

188. CZTERY PORY ROKU - Niespełnione nadzieje w zimowej aurze...




Lizzy śniła:
Mark, Pemberley, radosny śmiech, bal...

Rankiem obudziła się z uśmiechem na ustach i z nadzieją w sercu.
Czuła, że wszystko może się zdarzyć, że czeka ją szczęście a może i miłość...
Trzeci dzień zimy zapowiadał się doskonale.
Śniadanie podano w jadalni błękitnej. Mark zaraz po wypowiedzeniu tradycyjnego:
- Smacznego
Powiedział:
- Mam nadzieję, że dobrze spałyście.
Lizzy potwierdziła, że owszem, nawet bardzo dobrze.
- A łóżka? Wygodne? - zapytał ponownie
Obydwie panie entuzjastycznie pokiwały głowami, po czym wszyscy zajęli się jedzeniem.
Jane zapytała, czy Georgiana byłaby taka miła i zagrała na swoim nowym fortepianie. Georgiana, z natury nieśmiała, początkowo nie zgodziła się, ale po szczerych namowach gościa uległa.
Tymczasem Mark zaproponował Lizzy spacer do parku.
Lizzy poszła po swój płaszcz a Jane z Georgianą udały się do saloniku na parterze.
Niestety ze wspólnego spaceru z Markiem nic nie wyszło. Ledwo wyszli na zewnątrz, musieli wrócić z powodu zamieci śnieżnej. Dołączyli do salonu Georgiany, która już rozpoczęła swój koncert. Grała pięknie.
Mark usiadł z Lizzy w pobliżu kominka. Rozmawiali o zbliżających się świętach... Nawet napomknął coś o, jak to określił "cudownej wizji: spędzenia świąt wspólnie"
Lizzy uprzejmie i delikatnie odmówiła. Tłumaczyła mu, że przecież ma swoje rodzinne zobowiązania, że pewnie i on chciałby spędzić czas w rodzinnym gronie...
Mark uśmiechnął się:
- Jeszcze dzisiaj przyjedziecie Karol Bingley z całą swoją rodziną. Będzie tu tłoczno, ale i wesoło.
Słysząc imię Karola, Jane siedząca do tej pory tyłem do rozmawiających, wstała
i podeszła bliżej. Nie jest tajemnicą, że miedzy nią a Karolem niegdyś mocno iskrzyło. Kto wie, może to uczucie nadal trwa...
I wydawać się mogło, że wszystko idzie w dobra stronę, że w końcu wszystko się ułoży... Gdyby nie:
Telefon.
Lizzy odebrała telefon i nagle cała radość z jej twarzy zniknęła. Nagle pojawił się chmurny obraz, pełen rozpaczy...
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona Jane
- Och, to jest straszne... - chwyciła się za usta Lizzy, jakby nie chciała tego wypowiedzieć. Jakby słowa miały moc sprawczą. Widząc jednak niepokój malowany na twarzy Jane wyznała
- Lidia, Lidia zniknęła. Dzwonił nasz ojciec, był na policji...
- Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie. Czułam, że nie można jej puścić samej. To pozbawiona wyobraźni młoda trzpiotka...
Mark stał i patrzył na Lizzy z oczyma pełnymi współczucia. Tylko on wiedział, jak bardzo pragnął wziąć ją teraz w ramiona. Uchronić przed całym złem...
Lizzy szybko uspokoiła emocje. Wiedziała, że nic tu po niej. Wkrótce zjawią się tu radośni goście. Teraz musi wrócić do domu. Było cudownie, ale niestety, życie po raz kolejny zmienia nasze plany. Po raz kolejny nadzieja została utracona.
Panie dziękują Markowi i Georgianie za ich niezwykłą gościnność, pakują swoje walizeczki i nie zwracając uwagi na niekorzystna aurę
opuszczają Pemberley.
W domu zastają, jak zawsze uśmiechnięte dzieciaczki.
A po południu
Harriet i Frank mają urodziny.
Tego też dnia opuszczają nasz dom.
Za to przybywa do naszego domu
Tata Lizzy i Jane. Jego wizyta ma podwójny cel:
Po pierwsze - przynosi wieści z policji. Ktoś podobno widział Lidię, jest cała i zdrowa. Taką ma przynajmniej nadzieję. Jutro rano ma dowiedzieć się więcej.
A drugim powodem , są urodziny Jane!
I tak, wiem, że Jane i Lizzy to bliźniaczki. Teoretycznie więc powinne mieć urodziny w tym samym dniu. Ale, jak wiecie, kolejne ciąże Lizzy odwlekły w jej życiu moment starzenia się. Dlatego też Lizzy ma do swoich urodzin jeszcze trochę czasu.
Tymczasem nadszedł kolejny dzień smutnej, pochmurnej, ciemnej zimy.
Dziewczyny postanowiły z samego rana udać się do ich taty, do Wierzbowej Zatoczki.
I tu czeka mnie niespodzianka. Czy Wy, moi Kochani, widzicie tą różnicę?
Ta sama pora roku, ten sam czas... To dlaczego Winderburg nie może być równie nasłoneczniony i jasny?

Dziewczyny z drżącymi serduszkami pukaja do drzwi ich ojca. Oby miał dobre wieści...









I miał!
Policja już zna miejsce pobytu Lidii. Niestety w międzyczasie Lidia osiągnęła wiek dorosły, więc może sobie robić co chce.
Ważne jest jednak, że wszystko jest w porządku.



- Och Jane - powiedziała z radością w głosie Lizzy - Czy świat pokryty zimową aurą nie jest piękny i wesoły? Czy życie, nie jest piękne? Musi być! W takim dniu, musi być!
Jane zaskoczona tym patetycznym i nieco romantycznycm nastrojem siostry zapytała:
- Czy nie żałujesz, że opuściłyśmy w pośpiechu Pemberley?
Na co Lizzy poważnie odpowiedziała:
- Tak miało być. Może nie ma sensu snuć planów na przyszłość, wyobrażać sobie, co też może jutro się wydarzyć. Czas  wydorośleć! Wziąć życie za rogi i stać się dojrzałymi, poważnymi kobietami!
I jak na "dojrzałe" kobiety przystało...
Zaczęły lepić bałwana.

A kiedy stanął już gotowy w swojej "irokezowej" odsłonie








Lizzy zachowała się multi "poważnie" padając w swoim nowiuteńkim płaszczyku na śnieg, żeby zrobić aniołka.
Tak, to było zachowanie godne statecznej i jakże dobrze ułożonej kobiety.
Wracamy do naszego wiecznie ciemnego, depresyjnego Windenburga.
W naszym domu, czeka na nas... James Bond?
Nie, no oczywiście to Steve North, czyli tata naszych maluszków. Zapytacie dlaczego nas odwiedził w takim oficjalnym stroju?
Otóż, są  urodzinki bliźniaków. Jej!
Jadalnia pięknie przystrojona, torciki kolorystycznie dobrane. Więc: Sto Lat!
I tak nasze dziewięćdziesiąte dziewiąte i setne dziecko wyzwania, wkraczają w wiek szkolny.

Tata Fryderyka i Emmy przebrał się w coś mniej oficjalnego. Podano krem brulee.

Po deserku, dzieci zabrały się za lekcje, Steve posprzątał ze stołu.




Nagle Jane stanęła i zapytała:
- Lizzy, chyba ktoś puka do drzwi...
- O tej porze? Pójdę otworzyć.
Lizzy podeszła do drzwi wejściowych, otworzyła je i... zamarła
- Lidia?! A to niespodzianka! Znalazłaś się! Wejdź proszę...
Weszła, ale nie sama...

Zaraz za nią, wszedł nie kto inny, a sam: George Wikham!
Lidia uśmiechnęła się:
- Pozwól, że ci przedstawię...
- Ależ my się znamy! - przerwała jej Lizzy
Jednak Lidia kontynuowała:
- Pozwól, że ci przedstawię, to George, mój mąż.

Lizzy, jakby nie dosłyszała. Uśmiechnęła się zmieszana. W głowie jej się zakręciło, zanim dotarło do niej... Ale nie, niemożliwe...
- Ha ha, przepraszam - powiedziała - Usłyszałam, że... to jest twój maż. He, he...
Lidia spojrzała na swoją starszą siostrę, jak na osobę niespełna rozumu.
- Dobrze usłyszałaś - powiedziała - George to mój mąż!
- Prawdziwy???
Cdn.














piątek, 24 sierpnia 2018

187. Cztery Pory Roku - Zimowa Metamorfoza Lizzy

Jeju, jeju... Mamy już 100 dzieci!
Fajnie, tylko...
Cały ten challenge strasznie, ale to strasznie odbił się echem na sylwetce naszej Lizzy.
Zwłaszcza w ostatnim etapie naszego wyzwania. Zatem: co zrobić???
Przyszła Zima. A z nią pierwszy śnieg.
Lizzy rozkłada swoją nową, zimową sukienkę i zastanawia się:
- Jak u licha się w nią zmieszczę?

Z odpowiedzią na to pytanie przychodzi Jane.





- Ty masz chociaż jakąś nową kieckę. Ja paraduję w swoim letnim topie przy 10 stopniowym mrozie!

Wypiła łyk herbaty imbirowej i zaproponowała:
- Wybierzmy się na siłownie. A potem na małe zakupy. Tak szczerze mówiąc, obiecałaś mi wypad za miasto.


Nie o taki wypad Lizzy chodziło. Jednak pokonywanie kolejnych kilometrów na bieżni, czy wyciskanie ciężarów robiło swoje.
Dziewczyny właśnie miały pakować się do domu, kiedy to:
Spotkały Charlottę.
Ostro  wyciskała. Była zamyślona i jakby nieco nerwowa.

- Charlotta?!

Dziewczyna spojrzała na Lizzy i pospieszyła przywitać serdecznie przyjaciółkę.


- Co ty tu robisz kochana? - zapytała Lizzy
- Ach, w Rosings Park jest teraz mnóstwo gości: jest Darcy z siostrą i kuzynem, są Bingleyowie i państwo Hurst.
- Jakiś zjazd tam mają? - zapytała Jane ucieszona ze spotkania z Charlottą
Pemberley (posiadłość Marka Darcy'ego)  o tej porze roku jest zwykle otwarta dla zwiedzających. Gospodarz zatem zabrał towarzystwo do swojej ciotki. Pewnie spędzą tam święta.

Dziewczyny jeszcze trochę poplotkowały zanim się serdecznie pożegnały. W głowie Lizzy powstał szalony plan. Jak się później okazało plan, który stał się brzemienny w skutkach.
 Najważniejsze, że ciężka praca na siłowni, przyniosła oczekiwany efekt. Lizzy prezentuje się w nowej sukience doskonale. A przysłowiową wisienkę na torcie uzupełniła nowa fryzura.
No, no... strzeżcie się wszyscy kawalerowie!
Późnym wieczorem otrzymujemy komunikat o urodzinkach bliźniąt.
Tak teraz prezentują się maluszki.
Przepraszam, że swoją całą uwagę skupiam na Emmie, ale to nasze 100 dziecko! Aaaa... Słodziaki kochane.
Było już bardzo późno, Lizzy szybko położyła dzieci do łóżeczek. Sama udała się do swojej sypialni na piętrze.
Tego dnia zatrzymała się u nas na noc Jane. Przechodząc obok jej dawnej sypialni Lizzy usłyszała jakieś odgłosy. Weszła do środka:
- Hej, nie śpisz jeszcze siostrzyczko?
- Nie, nie mogę zasnąć. - usłyszała w odpowiedzi - Och Lizzy, tyle tu wspomnień...
- Tak, wiem. A spotkanie Charlotty obudziło ich jeszcze więcej?
Jane nie zaprzeczyła. Wtedy to Lizzy wyjawiła jej swój plan:
- Myślę, że powinnyśmy odwiedzić Pemberley! Teraz i tak nikogo tam nie ma. Później udamy się do uroczego hoteliku, gdzie odprawimy niczym czarownice jakieś czary-mary by zapomnieć... By przestać żyć przeszłością a zacząć budować przyszłość. Co ty na to?
Jane wstała, przytuliła Lizzy i powiedziała:
- Byłoby cudownie! To będzie takie nasze katharsis.
Jak postanowiły, tak zrobiły.
Jednak tu muszę Kochani nieco zejść z tematu i sobie ponarzekać. Co to ma być z tą zimą? Kurka wodna! Znowu tu tak ciemno i dziwnie. Ja rozumiem, że zimno, że pochmurno, ale ten brak światła strasznie mnie wkurza! Ok, koniec moich uwag w tym temacie.
Wracamy do rozgrywki.
Dziewczyny zatrudniły pana nianię, spakowały walizki i udały się do Pemberley.
Kiedy dotarły na miejsce, obie stanęły, jak wryte.
- Ale tu pięknie! - oznajmiła Lizzy
Jane pokiwała tylko twierdząco głową i zapytała:
- Udajemy się do hotelu, czy najpierw zwiedzamy?
- Zwiedzamy! - zawyrokowała Lizzy - Miejmy to już z głowy.
Drzwi otwarła im gospodyni domu. Serdecznie powitała panie. Pewnie w ostatnim czasie było już wielu zwiedzających, więc nie było niezręcznie.
Starsza pani wskazała miejsce, w którym mogły zostawić bagaże. Zaproponowała też by ściągnęły wierzchni nakrycia:
- Większość kominków rozpaliliśmy z samego rana. Jest przyjemnie ciepło. Zapraszam do zwiedzania! Pozwolicie kochane, że udam się przodem.
Siostry udały się za przewodniczką, zachwycając się każdym kolejno oglądanym pomieszczeniem.
- To nasza główna jadalnia. Rzadko z niej korzystamy, najczęściej podczas wystawnych przyjęć...
Poszły korytarzem dalej...
- Tutaj mieści się gabinet pana Darcy'ego. Gabinet i biblioteka. To było miejsce pracy starszego pana, ojca pana Marka.
Ile by Lizzy dała za to, by móc przyjrzeć się starym księgom znajdującym się na półkach. Ale panie już wychodzą...
- Tutaj jest zimowy salonik. Niegdyś ulubione miejsce matki pana Marka.
Kiedy weszły do kolejnego, chyba już piątego saloniku, pani gospodyni z wielką celebracją w głosie obwieściła:
- A to, drogie panie, jest  pokój dzienny panienki Georgiany. Ten instrument dostała od swojego brata. On strasznie ją rozpieszcza. Bardzo kocha swoją siostrę. Jest taki dobry...
- Dobry? -prychnęła chyba nazbyt mocno Lizzy.
- Oj, to najlepszy człowiek, jakiego poznałam. Troszczy się nie tylko o rodzinę, ale i o nas. Nie spotkaja panie na zamku osoby, której by choćby raz w życiu nie pomógł...

To stawiało obraz dumnego Marka Darcy w zupełnie innym świetle.

Cała trójka miała właśnie wejść na salę balową, kiedy ktoś zawołał starszą panią do kuchni.
Gospodyni przeprosiła zwiedzające i udała się do holu. Lizzy i Jane weszły do środka i stanęły, jak zaczarowane.
Piękna sala z antresolą dla orkiestry odebrała głos i jednej i drugiej. Kiedy go w końcu odzyskały zaczęły wirować pośrodku, niczym Bella z Pięknej i Bestii.
- Pomyśl Lizzy, to wszystko mogło być twoje.

Prawda.

Gdyby nie odmówiła swojej ręki Markowi...





Lizzy uśmiechnęła się tylko. Myślała o Marku, o tym, jak go źle oceniła. Jak bardzo myliła się co do jego osoby.
Wikham wszystkich zwiódł. A ona dała się ponieść emocjom...
Przeszła do szklanych drzwi prowadzących na balkon.


Poczuła mroźny powiew powietrza. Wzięła głęboki oddech. Spojrzała na piękny ogród przykryty pierzynką śniegu. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech i cicho powiedziała:
- Tak, to wszystko mogło być moje...
Z ciężkim sercem opuszczała to piękne miejsce.
Obie ciepło i serdecznie podziękowały za miłe przyjęcie. Włożyły swoje płaszczyki i właśnie miały otworzyć masywne drzwi by wyjść, kiedy...
Centralnie stanął w nich nie kto inny a sam: Mark Darcy!
Nie muszę chyba wspominać, że żołądek Lizzy podszedł jej do samego gardła. Stanęła za gospodynią, jakby chciała się schować przed nim. Najlepiej zapaść pod ziemię! W duchu przeklinała ten swój głupi pomysł. Mogła się spodziewać, że nic nigdy nie może przecież wyjść tak, jak zaplanuje. Już słyszała w uszach chichot swojego losu...
Mark ściszonym głosem, jakby nie chcąc jej jeszcze bardziej spłoszyć, zapytał:
- Panie już wychodzą?
- Tak - odpowiedziała chłodno Lizzy i dodała - Przepraszam za najście. Powiedziano nam, że dom jest otwarty a właściciel wyjechał...
- Tak, wróciłem dzień wcześniej. Moja siostra chciała mieć więcej czasu na przygotowanie do świąt.
Usprawiedliwiał się, co było śmieszne, w końcu to jego dom. Było to też urocze, muszę przyznać.
I nagle Mark wypalił:
- Czy dałybyście się namówić na szklaneczkę wybornej nalewki?
Lizzy milczała, wciąż nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Mark spostrzegł jej niezakłopotanie i powiedział:
- Moja siostra, Georgiana, bardzo by pragnęła cię poznać.
Tego nie mogła odmówić. Zostały
Napój był rzeczywiście wyborny.
Siostry nieco się wzmocniły i w nieco lepszych nastrojach oczekiwały na pojawienie się słynnej Georgiany. Według słów Karoliny Bingley, przyszłej żony jej brata Karola...
Wyobrażały sobie tą młodą osóbkę, jako niezwykle zarozumiałą i dumną kobietę.
Tymczasem okazała się być niezwykle ciepłą i sympatyczną osobą. Z miejsca zaprosiła gości na kolację i nie chciała słyszeć o żadnym hotelu:
- Mamy tu tyle pustych pokoi gościnnych. Nigdzie was stąd nie wypuścimy! Prawda Marku?

I nie wypuścili!
Kolację podano w małej, ale i najcieplejszej  jadalni. Za oknem szalała zamieć śnieżna, w kominku trzaskał wesoło ogień.





Mark z troską pytał o rodzinę, o ich zdrowie. Lizzy zaskoczona jego czułością nie chciała martwić go opowieścią o biednym Johnie. To nie czas ani miejsce.
- Wszyscy są zdrowi, dziękuję. A jak twoi przyjaciele? Słyszałam, że gościli Rosings Park?
- Tak, ale wszyscy jutro przyjeżdżają do Pemberley. Byłoby im na pewno miło, gdyby mogli się z wami zobaczyć...
Po kolacji wszyscy udali się do swoich sypialni.
- Ale piękny pokój - uśmiechnęła się Jane.
Tu nie było brzydkich pokoi, pomyślała Lizzy. Ale nic nie odpowiedziała. Nie powiedziała też nic na słowa Jane:
- A Mark... Wydaje się być zupełnie zmieniony. Taki miły i otwarty... A może to my się zmieniłyśmy?
Położyły się w ciepłych, miękkich  łóżkach. Elizabeth uśmiechnęła się na myśl o minionym dniu. Tyle się działo! Ciekawe, co przyniesie jutro? I zasnęła z głową pełną romantycznych myśli.

Nie słyszała tego, co ja: chichotu jej losu...
Cdn.