piątek, 25 maja 2018

180. PRAWDZIWE OBLICZE WIKHAMA (90, 91)

Moi Kochani!
Dzisiejszy odcinek będzie nieco dłuższy. Spowodowane jest to samą akcją, jaka toczy się w tle listu od Marka Darcy. Chciałam jednak zamknąć logicznie klamrą kolejny etap naszego wyzwania dlatego też nie dzieliłam już treści na dwa osobne odcinki.
W związku z planowanym wyjazdem może się też tak okazać, że kolejny odcinek będzie dopiero za dwa tygodnie. Więc nieco większa dawka moich wypocin może się przyda.
Pozdrawiam Was ciepło, życzę udanego weekendu!
***

Longbourn









Jest wiele cudownych miejsc na simowym świecie, ale nie ma to jak dom rodzinny.
Ula nie zdążyła się jeszcze zaaklimatyzować w nowym domku. Był trochę przerażający. Ula nie marzyła o pałacach, willach z werandami... Chciała jedynie skromny, ale czysty bez paskudnych insektów i myszy dom.
Wpadała często do domu Lizzy, nie żaląc się mamie, nie narzekając. pomagała w opiece nad maluchami. Dzięki niej maluchy szybciej dorastały,  wkrótce mogły mieć urodzinki.
Trojaczki też nie próżnowały...
Dzieci uczyły się pilnie. Często przebywając w pokoju chłopców. Widać było, że są ze sobą bardzo związane.
I tak życie płynęło sobie przyjemnie i miło. Lizzy, której nareszcie ustąpiły poranne mdłości, mogła w spokoju oczekiwać narodzin kolejnego dzidziusia.
Pewnego chlodnego wieczora usiadła w  cieple rozpalonego kominka. Myślała o tym, jak bardzo lubi ten dom i ten wieczorny spokój, kiedy wszystkie dzieci już śpią...
Spojrzała na stolik, na którym leżał list. Zupełnie o nim zapomniała, tyle się ostatnio działo. Sięgnęła po kopertę. Delikatnie wysunęła kartkę.
Pominęła wstęp. Wiedziała już, że nie będą to kolejne oświadczyny Darcy'ego. Czytała dalej:
"Chciałbym jednak wyjaśnić dwa zarzuty, które mi Pani postawiła...
Pierwszy dotyczył Pani siostry - Jane i jej związku z moim przyjacielem Karolem Bingleyem.








Widywałem już wcześniej Karola zadurzonego w pięknych pannach. Jednak nigdy tak, jak teraz. Całą swoją uwagę poświęcał Pani siostrze, zapominając o całym świecie.
Jednocześnie obserwując obiekt jego westchnień, miałem wrażenie, że jego  wybranka zupełnie nie podziela jego uczuć.
Była owszem szczera i miła, lecz jej postawa nie wskazywała na zaangażowanie.
Wręcz przeciwnie, można było zauważyć wręcz chłód i opanowanie.





Wspomniałem o tym mojemu przyjacielowi, który będąc osobą niezwykle skromną, był skłonny podzielić moje zdanie.
Widziałem, że przejął się niezwykle moimi spostrzeżeniami. 
Tym bardziej, że jego siostry również podtrzymywały moje zdanie tłumacząc Karolowi, że to nie najlepsza partia dla niego. 







On sam, po kilku takich dyskusjach uwierzył w to i nie chcąc brnąć w ten związek bez przyszłości,










postanowił wraz z całym towarzystwem opuścić Netherfield Park.
Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia.







Natomiast jeśli chodzi o drugie, bardziej poważne oskarżenie dotyczące pana Wikhama, muszę Pani wyjawić wszystko od początku.
George Wikham był synem zarządcy mojego ojca. Po śmierci starego pana Wikhama, mój ojciec wziął pod opiekę młodego George'a. Wychowywaliśmy się razem. Ojciec opłacił mu szkoły, zapewniając najlepszą dostępną edukację. Kiedy byliśmy w szkole średniej mój ojciec wezwał nas pilnie do Pemberley. Okazało się, że jest bardzo ciężko chory i chciał pożegnać się z bliskimi. Pragnął by George został duchownym a po studiach objął wartościową prebendę należącą do naszej rodziny.
Kiedy więc kilka lat później obiecana parafia była wolna, zaprosiłem Georga Wikhama by przekazać mu stosowne dokumenty.
Bardziej chciałem, niż wierzyłem w to, że Wikham sprawdzi się tam w roli proboszcza.
Jednak obiecałem swojemu ojcu przekazać parafię, więc to zrobiłem.






Nie oczekiwałem wylewnej wdzięczności, jednak tego, co usłyszałem z ust Wikhama nie mogę tu przytoczyć. Ogólnie mówiąc: nie był zainteresowany przejęciem parafii. Interesowały go jedynie pieniądze. Zażądał więc rekompensaty w zamian za zrzeczenie się praw do prebendy w naprawdę dużej wysokości.
Chcąc uwolnić się od niego, postanowiłem spełnić prośbę. Parafia zaś przeszła w posiadanie Pani kuzyna George'a Collinsa.
Miałem nadzieję, że już nigdy na swojej życiowej drodze nie spotkam George'a Whikhama. Niestety, tak bardzo się myliłem...
Jeszcze będąc na studiach otrzymaliśmy wiadomość o nagłej śmierci mojej mamy.
W tym czasie, gdy zajmowałem się przejęciem obowiązków właściciela Pemberley...





Wikham był niezwykle ciepły dla mojej wówczas kilkunastoletniej siostry Georgiany. Wspierał ją i pocieszał.
Kiedy wróciliśmy na uczelnię byłem przekonany, że ta zażyłość dawno już minęła. Nic z tego. Po ukończeniu studiów musiałem zadbać o przyszłość mojej siostry i swoją. Wiązało się to z wyjazdami do stolicy, do naszej kancelarii i kontrahentów.
Pewnego dnia  wróciłem do posiadłości szybciej niż zapowiadałem.
Przed głównym wejściem wystawione były walizki mojej siostry a ona sama pochłonięta była cichą rozmową z Georgem Wikhamem.
On całował jej dłonie przekonując, że robią dobrze a cudowna podróż wynagrodzi jej tęsknotę za domem i bratem.
Kiedy mnie zobaczyli głosy ucichły a na twarzy mojej siostry pojawił się strach.
Z miejsca poprosiłem ją o rozmowę w cztery oczy.
Była taka młoda, naiwna, miała zaledwie 15 lat!
Przekonywała mnie o wielkiej miłości, o podróży marzeń i o szczęściu... 
Nie wierzyła w moje zapewnienia, że miłość nie ma tu nic wspólnego z ich wyjazdem:
- Zrozum jemu chodzi wyłącznie o twój posag!
- Nie wierzę... On mnie kocha! Nigdy nie wspominał ani słowem o pieniądzach!
- Udowodnię ci Kochanie, że jemu chodzi tylko o pieniądze!
Poprosiłem Wikhama do gabinetu, tam przy niedomkniętych drzwiach,  zapytałem ile jest warta moja siostra.
- Ile chcesz dostać, byś zostawił ją w spokoju?
- Mała sumka... powiedzmy...
Padła cena.
Wściekłem się i wyrzuciłem naciągacza.


Wychodząc nawet nie spojrzał mojej siostrze w oczy. Zadufany w sobie, z podniesioną głową opuszczał mój dom knując pewnie kolejny spisek...
Georgiana wpadła w otchłań rozpaczy, miała złamane serce.
To wszystko co mam do powiedzenia w tej sprawie.
Życzę pani dużo szczęścia!
Z poważaniem
Mark Darcy

Lizzy wstała z fotela, jak poparzona. Nie mogła tego wszystkiego przetrawić, zrozumieć.
Tej nocy niemal nie zmrużyła oczu.
To była ciężka noc.
Rano, kiedy wyprawiała trojaczki do szkoły wciąż myślała o liście...
- Mamuś, nie zapomnij o torcie!
Dopominały się dzieciaki, które wiedziały, że to właśnie dzisiaj przyjdą z szósteczkami w dzienniczkach.
Lizzy zabrała się za pieczenie, które pozwoliło jej nie myśleć o niczym.
A kiedy sprzątała blaty, usłyszała dzwonek u drzwi.

I nie uwierzycie kto przyszedł!









Był to ni mniej ni więcej: George Wikham!









Lizzy powitała go chłodno w progu.
George nawet sam zaproponował żeby weszli chociaż do holu, ale nie, Elizabeth stanowczo odmówiła. Mówiła o imprezie rodzinnej i braku czasu...
Wikham nie nalegał, obrócił się na pięcie i odszedł.
Lizzy miała już wracać do domu, kiedy zauważyła zbliżającą się w jej kierunku młoda osóbkę.
Była to ładna brunetka, która przechodząc obok Wikhama uśmiechnęła się do niego cmokając pod nosem.
Żwawym krokiem podeszła do Lizzy
- Ty jesteś Lizzy?
- Taak... 
- Cześć, jestem Lidia, twoja siostra! Ale numer, nie?! Podobno mamy...
Trajkotała Lidia. Jednak nagle przestała. Spojrzała przerażona na Lizzy, która nagle chwyciła się za brzuch krzycząc:
- To poród, zaczął się poród!
I tak oto, w takich okolicznościach przyszły na świat bliźniaczki:
90. Maria
91. Julia
Dziewczynki otrzymały imiona po siostrach Bertram, bohaterkach "Mansfield Park" Jane Austen.
Cdn.
















piątek, 18 maja 2018

179. Urodziny Uli! Kolejna ciąża...

Cześć Kochani!
Witam Was serdecznie w moich blogowych "progach". W sumie miałam nieco inne plany na dzisiejszy odcinek, ale simowe życie rządzi się swoimi prawami. Zatem zapraszam Was do kolejnego spotkania z rodzinką Scott. Życzę Wam miłego czytania i udanego weekendu!
***
Loungbourn
Lizzy trzymała w drżących dłoniach list od Marka Darcy. Miała dziwne przeczucie, że nie bedzie to miła lektura. Zaczęła czytać:
"Niechaj ten list Pani nie niepokoi. Nie zawiera powtórnych wyznań moich uczuć, czy propozycji, którą Pani wyraźnie odrzuciła..."
Zapowiadało się zatem ciekawie. Lizzy zachłannie pochłaniała kolejne słowa...
Nagle usłyszała radosny krzyk córki:
- Mamuś! Dostałam szóstkę!
Lizzy złożyła list i z radością spojrzała na córkę, która nadal swoim piskliwym głosem obwieszczała światu:
- Udało się! Uwierzysz?
Mama otoczyła Ulę ramionami i powiedziała:
- No oczywiście, że uwierzę. Jesteś mądrą, inteligentną dziewczyną. Wiedziałam kochana, że ci się uda. Czeka nas zatem imprezka i to nie byle gdzie!
Lizzy wiedziała, że lada chwila jej pierworodna córeczka przekroczy próg dorosłości. Przygotowała dla niej imprezę w lokalu. To wielka chwila w życiu Uli i należy ją odpowiednio celebrować.
Przebrane i wypachnione, z odrobiną świeżego make up'u wybrały się na imprezkę. W lokalu czekali już na nie goście. Ula, niczym królowa parkietu, tego wieczora wymiatała! 
A potem przyszedł moment...
Na życzenie!
"Tylko czego to ja mogę sobie życzyć?" Zastanawiała się Ula. Owszem cos tam jej po głowie chodziło, ale wydawało się to zbyt nierealne, odległe.

Ale to w końcu są jej urodziny, więc...
Cichutko wypowiedziała swoje marzenie i zdmuchnęła świece z tortu. Świat zawirował i Ula stała się dorosła. 
Po całej serii serdecznych życzeń solenizantka usiadła przy stoliku z mamą. Dołączyła do nich Jane, którą nurtowało jedno pytanie:
- Pewnie będziesz się chciała wyprowadzić z domu. Masz już jakiś pomysł gdzie? 
Właściwie to Ula nie miała.



Był to temat, który należało szybko omówić z tatą Uli. Owszem mogłaby się przeprowadzić do swojego taty, ale jako wojskowy mieszka w koszarach.
Danny z ustami pełnymi ciasta wycedził:
- Mam coś dla naszej córy! Niewielki, ale sensowny domek. Dla Uli doskonały.
- To wspaniale! - powiedziała Lizzy - Ula się na pewno ucieszy.
Danny przełknął ogromny kęs tortu i już z pustymi ustami dokończył swoją wypowiedź:
- I tuż obok tego domku mieści się  całkiem ładna klinika weterynaryjna...
Ula, która przechodząc obok usłyszała słowa swojego taty, energicznie odwróciła się i...
zapytała:
- Klinika? Dom?
Danny, który już zdążył pochłonąć zawartość swojego widelczyka z ciastem pokiwał tylko głowa potwierdzając swoje słowa.

Ula padła w jego ramiona dziękując z całego serca za to, że jednak marzenia nawet te najbardziej abstrakcyjne tak szybko się spełniają. Wystarczyło tylko poprosić!





Perspektywa szybkiej wyprowadzki Uli, przypomniała naszej Lizzy o jej misji. Jednak wcześniej: czas na toasty.
Kiedy podeszła wraz z gośćmi do baru zauważyła siedzącego przy nim Wikhama. Siedział i czarował kobiety swoją dawną historią o tym , jak to też zły los sprawił, że nie może w pełni cieszyć się życiem. Opowiadał kim tez by nie mógł być, gdyby tylko zły człowiek, Darcy, mu w tym nie przeszkodził.
Jane, która siedziała obok zręcznie zmieniła temat przenosząc uwagę z Wikhama w stronę solenizantki. Wzniesiono toasty, zaśpiewano "Sto Lat!"
Wikham jednak tak łatwo nie odpuszczał. Kiedy tylko Lizzy zasiadła przy barze by wypić kolejny kieliszek nektaru, usilnie próbował zwrócić na siebie jej uwagę.
Przeszkodził mu w tym pewien młodzieniec o imieniu Krzysztof. Już wcześniej kręcił się niczym orbita przy Lizzy. Teraz mógł się przedstawić i trochę ją po bajerować. Widać było wyraźnie, że podoba mu się nasza simmama.

Ona sama mocno już oszołomiona kolejnymi napojami wyskokowymi z chęcią przyjmowała jego zaloty, szczerząc przy tym całe rzędy białych ząbków.
I nagle coś przeszło jej przez myśl!





Słodkim głosikiem oznajmiła swojemu adoratorowi, że jest coś... taka misja... Może chciałby stać się jej częścią?
Krzysztof, sam będący  nieco w pomroczności jasnej, odparł krótko:
- Czemu nie!

Znaleźli ustronne miejsce. Tam jeszcze padło pytanie:
- Ale jesteś pewna?
Była.






Weszli do jednej z wielkich szaf garderobianych. Po krótkiej ciszy można było usłyszeć dziwne dźwięki. Szafa zatrzęsła się. Były ulatujące serduszka i salwa fajerwerków. Aż strach się bać co tam się w środku wyrabiało!
Nagle wszystko ustało. Znów nastała cisza.
Drzwi otwarły się i wyszli z niej kolejno Krzysztof i mocno oszołomiona Lizzy. 
- Koniec imprezy! - oznajmiła i nieco chwiejnym krokiem udała się do wyjścia.
Zanim dotarła do domu była już całkowicie trzeźwa i opanowana. Przed wejściem czekała na nią Ula.
- Hej mamo. Gdzie byłaś?
- Ja... ja...
Ok, lepiej spuśćmy na to zasłonę milczenia. I nagle zmieniając temat, zapytała:
- Jesteś już spakowana?
- Nnooo. Tata na mnie czeka. Mamuś zabrałam ze sobą swoją podusię. Kilka rzeczy spakowałam do kartonu. Przyjadę po  nie, jak się już trochę urządzę. Dobrze?
- Oczywiście skarbie.
Ula mocno objęła Lizzy
- Dziękuję ci mamo, za wszystko.
- Ja tobie też kochanie. Za to, że jesteś taka cudowna! Będę tęsknić.
- Ja też.
I mogłabym przyrzec, że obie wytarły łezki z policzków.
Ula pojechała do małej chatki, nieopodal której była maleńka klinika weterynaryjna. I można by było podsumować to wydarzenie, że:  Marzenie się spełniło!
Niestety, nic bardziej mylnego. Nie wszystko  poszło tak, jak powinno...

Cdn.