Dzisiejszy odcinek będzie nieco dłuższy. Spowodowane jest to samą akcją, jaka toczy się w tle listu od Marka Darcy. Chciałam jednak zamknąć logicznie klamrą kolejny etap naszego wyzwania dlatego też nie dzieliłam już treści na dwa osobne odcinki.
W związku z planowanym wyjazdem może się też tak okazać, że kolejny odcinek będzie dopiero za dwa tygodnie. Więc nieco większa dawka moich wypocin może się przyda.
Pozdrawiam Was ciepło, życzę udanego weekendu!
***
Jest wiele cudownych miejsc na simowym świecie, ale nie ma to jak dom rodzinny.
Ula nie zdążyła się jeszcze zaaklimatyzować w nowym domku. Był trochę przerażający. Ula nie marzyła o pałacach, willach z werandami... Chciała jedynie skromny, ale czysty bez paskudnych insektów i myszy dom.
Wpadała często do domu Lizzy, nie żaląc się mamie, nie narzekając. pomagała w opiece nad maluchami. Dzięki niej maluchy szybciej dorastały, wkrótce mogły mieć urodzinki.
Trojaczki też nie próżnowały...
Dzieci uczyły się pilnie. Często przebywając w pokoju chłopców. Widać było, że są ze sobą bardzo związane.
I tak życie płynęło sobie przyjemnie i miło. Lizzy, której nareszcie ustąpiły poranne mdłości, mogła w spokoju oczekiwać narodzin kolejnego dzidziusia.
Pewnego chlodnego wieczora usiadła w cieple rozpalonego kominka. Myślała o tym, jak bardzo lubi ten dom i ten wieczorny spokój, kiedy wszystkie dzieci już śpią...
Spojrzała na stolik, na którym leżał list. Zupełnie o nim zapomniała, tyle się ostatnio działo. Sięgnęła po kopertę. Delikatnie wysunęła kartkę.
Pominęła wstęp. Wiedziała już, że nie będą to kolejne oświadczyny Darcy'ego. Czytała dalej:
"Chciałbym jednak wyjaśnić dwa zarzuty, które mi Pani postawiła...
Pierwszy dotyczył Pani siostry - Jane i jej związku z moim przyjacielem Karolem Bingleyem.
Widywałem już wcześniej Karola zadurzonego w pięknych pannach. Jednak nigdy tak, jak teraz. Całą swoją uwagę poświęcał Pani siostrze, zapominając o całym świecie.
Jednocześnie obserwując obiekt jego westchnień, miałem wrażenie, że jego wybranka zupełnie nie podziela jego uczuć.
Była owszem szczera i miła, lecz jej postawa nie wskazywała na zaangażowanie.
Wręcz przeciwnie, można było zauważyć wręcz chłód i opanowanie.
Wspomniałem o tym mojemu przyjacielowi, który będąc osobą niezwykle skromną, był skłonny podzielić moje zdanie.
Widziałem, że przejął się niezwykle moimi spostrzeżeniami.
Tym bardziej, że jego siostry również podtrzymywały moje zdanie tłumacząc Karolowi, że to nie najlepsza partia dla niego.
On sam, po kilku takich dyskusjach uwierzył w to i nie chcąc brnąć w ten związek bez przyszłości,
postanowił wraz z całym towarzystwem opuścić Netherfield Park.
Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia.
Natomiast jeśli chodzi o drugie, bardziej poważne oskarżenie dotyczące pana Wikhama, muszę Pani wyjawić wszystko od początku.
George Wikham był synem zarządcy mojego ojca. Po śmierci starego pana Wikhama, mój ojciec wziął pod opiekę młodego George'a. Wychowywaliśmy się razem. Ojciec opłacił mu szkoły, zapewniając najlepszą dostępną edukację. Kiedy byliśmy w szkole średniej mój ojciec wezwał nas pilnie do Pemberley. Okazało się, że jest bardzo ciężko chory i chciał pożegnać się z bliskimi. Pragnął by George został duchownym a po studiach objął wartościową prebendę należącą do naszej rodziny.
Kiedy więc kilka lat później obiecana parafia była wolna, zaprosiłem Georga Wikhama by przekazać mu stosowne dokumenty.
Bardziej chciałem, niż wierzyłem w to, że Wikham sprawdzi się tam w roli proboszcza.
Jednak obiecałem swojemu ojcu przekazać parafię, więc to zrobiłem.
Nie oczekiwałem wylewnej wdzięczności, jednak tego, co usłyszałem z ust Wikhama nie mogę tu przytoczyć. Ogólnie mówiąc: nie był zainteresowany przejęciem parafii. Interesowały go jedynie pieniądze. Zażądał więc rekompensaty w zamian za zrzeczenie się praw do prebendy w naprawdę dużej wysokości.
Chcąc uwolnić się od niego, postanowiłem spełnić prośbę. Parafia zaś przeszła w posiadanie Pani kuzyna George'a Collinsa.
Miałem nadzieję, że już nigdy na swojej życiowej drodze nie spotkam George'a Whikhama. Niestety, tak bardzo się myliłem...
Jeszcze będąc na studiach otrzymaliśmy wiadomość o nagłej śmierci mojej mamy.
W tym czasie, gdy zajmowałem się przejęciem obowiązków właściciela Pemberley...
Wikham był niezwykle ciepły dla mojej wówczas kilkunastoletniej siostry Georgiany. Wspierał ją i pocieszał.
Kiedy wróciliśmy na uczelnię byłem przekonany, że ta zażyłość dawno już minęła. Nic z tego. Po ukończeniu studiów musiałem zadbać o przyszłość mojej siostry i swoją. Wiązało się to z wyjazdami do stolicy, do naszej kancelarii i kontrahentów.
Pewnego dnia wróciłem do posiadłości szybciej niż zapowiadałem.
Przed głównym wejściem wystawione były walizki mojej siostry a ona sama pochłonięta była cichą rozmową z Georgem Wikhamem.
On całował jej dłonie przekonując, że robią dobrze a cudowna podróż wynagrodzi jej tęsknotę za domem i bratem.
Kiedy mnie zobaczyli głosy ucichły a na twarzy mojej siostry pojawił się strach.
Z miejsca poprosiłem ją o rozmowę w cztery oczy.
Była taka młoda, naiwna, miała zaledwie 15 lat!
Przekonywała mnie o wielkiej miłości, o podróży marzeń i o szczęściu...
Nie wierzyła w moje zapewnienia, że miłość nie ma tu nic wspólnego z ich wyjazdem:
- Zrozum jemu chodzi wyłącznie o twój posag!
- Nie wierzę... On mnie kocha! Nigdy nie wspominał ani słowem o pieniądzach!
- Udowodnię ci Kochanie, że jemu chodzi tylko o pieniądze!
Poprosiłem Wikhama do gabinetu, tam przy niedomkniętych drzwiach, zapytałem ile jest warta moja siostra.
- Ile chcesz dostać, byś zostawił ją w spokoju?
- Mała sumka... powiedzmy...
Padła cena.
Wściekłem się i wyrzuciłem naciągacza.
Wychodząc nawet nie spojrzał mojej siostrze w oczy. Zadufany w sobie, z podniesioną głową opuszczał mój dom knując pewnie kolejny spisek...
Georgiana wpadła w otchłań rozpaczy, miała złamane serce.
To wszystko co mam do powiedzenia w tej sprawie.
Życzę pani dużo szczęścia!
Z poważaniem
Mark Darcy
Lizzy wstała z fotela, jak poparzona. Nie mogła tego wszystkiego przetrawić, zrozumieć.
Tej nocy niemal nie zmrużyła oczu.
To była ciężka noc.
Rano, kiedy wyprawiała trojaczki do szkoły wciąż myślała o liście...
- Mamuś, nie zapomnij o torcie!
Dopominały się dzieciaki, które wiedziały, że to właśnie dzisiaj przyjdą z szósteczkami w dzienniczkach.
Lizzy zabrała się za pieczenie, które pozwoliło jej nie myśleć o niczym.
A kiedy sprzątała blaty, usłyszała dzwonek u drzwi.
I nie uwierzycie kto przyszedł!
Był to ni mniej ni więcej: George Wikham!
Lizzy powitała go chłodno w progu.
George nawet sam zaproponował żeby weszli chociaż do holu, ale nie, Elizabeth stanowczo odmówiła. Mówiła o imprezie rodzinnej i braku czasu...
Wikham nie nalegał, obrócił się na pięcie i odszedł.
Lizzy miała już wracać do domu, kiedy zauważyła zbliżającą się w jej kierunku młoda osóbkę.
Była to ładna brunetka, która przechodząc obok Wikhama uśmiechnęła się do niego cmokając pod nosem.
Żwawym krokiem podeszła do Lizzy
- Ty jesteś Lizzy?
- Taak...
- Cześć, jestem Lidia, twoja siostra! Ale numer, nie?! Podobno mamy...
Trajkotała Lidia. Jednak nagle przestała. Spojrzała przerażona na Lizzy, która nagle chwyciła się za brzuch krzycząc:
- To poród, zaczął się poród!
I tak oto, w takich okolicznościach przyszły na świat bliźniaczki:
90. Maria
91. Julia
Dziewczynki otrzymały imiona po siostrach Bertram, bohaterkach "Mansfield Park" Jane Austen.
Cdn.
I wszystko jasne...Jaki manipulant! Zgrywał ofiarę, a chodziło tylko o pieniądze i oczernienie Marka.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Lizzy wyrzuciła go za drzwi.
Ale ta Lidia jest śliczna! Cóż ona chce od siostry?
A Jane...prawie zapomniałam o tej sprawie z Karolem, ale przecież się wydawało, że są naprawdę zakochani. Oboje. Ciekawe...
Hej Kochana Uleńko! Tak, Jane i Karol to było coś! Lidia nam tu trochę namiesza. A Lizzy... Zresztą sama zobaczysz. Buziaki:)
Usuń